Home | Polski Polski
Attached
Go back | Previous | Next

(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience)


Komputeryzujemy się [9/87]

“Express Wieczorny” zamieścił tekst pt. “Miliony pani Zuzy” demaskujący prywatny import, m.in. komputerów. Autor wykazał nie byle jakie zdolności detektywistyczne, wykrywając – na razie tylko w jednym mieście – w jaki sposób sprowadzone przez prywatnych handlowców maszyny przenikają do naszych państwowych instytucji:

“Transakcje z państwowymi firmami, gdy przychodzi w Polsce komputer sprzedać, w Szczecinie na przykład odbywają się za pośrednictwem “Bomisu”. Firma ta nie gardzi, JAK SIĘ OKAZUJE, i takim handlem, POBIERAJĄC SKROMNĄ PROWIZJĘ” (podkreślenie nasze).

Nie wypowiadając się na temat SKROMNEJ PROWIZJI, z samarytańskiego obowiązku uprzedzamy dziennikarza-detektywa, że nie powinien tracić czasu na k ontynuowanie śledztwa w innych miastach. JAK SIĘ OKAZUJE, “Bomis” w całej Polsce NIE GARDZI TAKIM HANDLEM. Mało tego – JAK SIĘ OKAZUJE, po to on właśnie istnieje. Jeśli więc wymienione w artykule panie Zuza czy Łucja usiłują sprzedać komputer poprzez “Bomis”, nie jest to z ich strony Niecnym Wykorzystaniem Państwowej Firmy, lecz działaniem nakazanym wydanymi przez państwo przepisami, zabraniającymi sprzedaży bezpośredniej. Niewątpliwą natomiast zasługą “Expressu” jest ujawnienie innej rewelacji: “Wiadomo też, że są grupy naszych rodaków przywożących komputery w częściach. W Szczeci nie zakamuflowane przedsiębiorstwo zajmuje się montażem tych urządzeń.” Wprawdzie “Express” nie wyjaśnia, dlaczego przedsiębiorstwo ZAKAMUFLOWAŁO SIĘ, ani dlaczego przywieźć komputer w częściach jest JESZCZE GORZEJ niż w całości, ale i tak to nami wstrząsnęło. Nie pozwólmy, żeby nam ktoś coś montował, ani w Szczecinie, ani gdzie indziej!

* * *

Podobno już zresztą nikt nie montuje, o czym pisze Jerzy Prekurat w tygodniku “Razem”: “Składacz – od kilku lat niezmiennie aktualny i pożyteczny element naszego ekonomicznego krajobrazu – wypadł z kursu. Jak do tego doszło?

Przypomnijmy pokrótce, że mianem składacza nasz wygłodzony rynek określił jednoosobową zwykle instytucję nieformalną, zajmującą się – jak sama nazwa wskazuje – składaniem. Składano wszystko. Telewizory kolorowe powstawały z naprawianych domowym sposobem podzespołów fabrycznych nabytych w sklepach “Bomisu”. Komputery “Sinclaira” montowano z części nabytych za grosze w RFN(...)

Paradoks funkcjonowania składacza polegał jednak nie na tym, że coś tam sobie robił i efekty tej pracy sprzedawał. Zadziwiał fakt, że samotny biznesmen – zarabiając na tym krocie – sprzedawał produkty zaawansowanej technologii taniej niż krajowe fabryki, zaopatrzone przecież w specjalistyczny sprzęt, zatrudniające zespoły fachowców. Na całym świecie fabryki wypierały z rynku chałupników, bowiem produkcja wielkoseryjna wypadała taniej. U nas – było zwykle odwrotnie.

Stan ten utrzymywał się mniej więcej od połowy 1977 roku, kiedy to na pchlich targach pojawili się pierwsi składacze, aż do początku bieżącego roku. Potem, zapewne z rozpędu, sporadycznie ktoś tam coś jeszcze złożył, wreszcie – w marcu – interes zamarł. Zgodnie z prawami ekonomii. Fabryki wzięły odwet.

Niestety, nie nasze fabryki.”

I tu tygodnik przytacza przykłady wyrobów elektronicznych zachodnich i dalekowschodnich wytwarzanych po cenach, które wykończyły składaczy: “Nokaut. Tak tanio nie sposób produkować ręcznie.”

Może z tego powodu właśnie ZAKAMUFLOWAŁO SIĘ wspomniane wcześniej przedsiębiorstwo ze Szczecina? Głupio im, że składają poniżej kosztów własnych.

* * *

Janusz Rowicki w “Słowie Powszechnym” przytacza szacunki, według których zapotrzebowanie kraju na mikrokomputery do końca stulecia wyniesie: w oświacie – ok. 700 tys. sztuk, w szkolnictwie wyższym – ok. 30 tys., w przemyśle i budownictwie – ok. 190 tys., w transporcie i komunikacji – ok. 20 tys., tyleż w handlu, w gospodarce komunalnej, w służbach finansowych. Razem daje to prawie milion mikrokomputerów.

“Łatwo można obliczyć, że roczne zapotrzebowanie wynosi 80-100 tys. sztuk. Tymczasem zaś zakłady państwowe (ELWRO, MERA-KFAP, MERA-STER, ELZAB) nawet w minimalnym stopniu nie są w stanie sprostać potrzebom. Zderzmy ten fakt z informacją, iż według danych szacunkowych w 1985 r. sprowadzono do kraju kanałami prywatnymi ok. 8 tys. różnych komputerów, a w roku następnym – ok. 20 tyś. Roczna rodzima produkcja komputerów wynosiła ok. 3 tys. egzemplarzy...”

* * *

“Pomysł jest raczej niebezpieczny” – pisze “Gromada – Rolnik Polski” o doradztwie komputerowym dla rolników indywidualnych, propagowanym przez Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego w Bratoszewicach koło Łodzi. W jednej walizeczce instruktora mieści się aparat do badania próbek gleby i komputer Meritum, który na podstawie tego badania podaje, jakich nawozów pole potrzebuje. A dlaczego to niebezpieczne? A dlatego, że “doradztwo z użyciem “walizeczki” budzi znacznie większe zaufanie niż instruktaż tradycyjnym sposobem.” A to niedobrze? Niedobrze, bo jeśli komputer powie np. że koniecznie trzeba zmniejszyć zakwaszenie pola, to ludzie zaraz pobiegną do składnicy nawozów po wapno. A kto im ma tego wapna nastarczyć? “W gminie Zgów w ciągu dwu dni wywołano zapotrzebowanie na 400 ton wapna. Podobnie było w gminach Pabianice i Aleksandrów. Należało spasować, żeby nie czynić antyreklamy...”.

“Najlepsze programy nawożenia, względnie ochrony roślin maję szansę zredukować się do zera, jeśli brakuje nawozów i środków ochrony roślin” – komentuje “Gromada-Rolnik Polski”.

* * *

“Od 1982 r., dzięki kalifornijskiemu systemowi komputerowemu “Dialog-2” i British Council w Warszawie, można w Bibliotece Jagiellońskiej uzyskać szczegółowe informacje bibliograficzne z całego świata na dowolny temat – pisze “Echo Krakowa”. – Nowoczesna technika musi się jednak pogodzić z naszymi dewizowymi oszczędnościami i wymogami kryzysowej sytuacji.” A godzi się z tymi wymogami tak:

Klient podaje temat, który go interesuje, Pracowni Automatyzacji Procesów Informacyjnych.

Pan Wierzchowski z tejże pracowni wsiada z tematem w pociąg do Warszawy.

Udaje się w stolicy do British Council, który płacąc w dolarach Amerykanom za korzystanie z systemu, od nas bierze za tę usługę w złotówkach.

Stara się połączyć z Londynem lub Wiedniem, bo przez te miasta może dostać się do “Dialogu-2”.

Zadaje komputerowi w Kalifornii pytanie i... za nic nie chce uzyskać odpowiedzi. To znaczy – chce, ale żeby wysłano ją pocztą, bo to o wiele taniej, broń Boże, żeby mieli przekazać natychmiast komplet informacji przez satelitę.

I oto już po paru tygodniach w Pracowni Automatyzacji Procesów Informacyjnych w Krakowie pojawia się listonosz z listem od komputera...

J.R.

Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 9/87 (18), str. 13



  Previous | Next
Page added on 3rd February 2003.

Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary
Printable version | Contact | Site map