Home | Polski Polski
Attached
Go back | Previous | Next

(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience)


Komputeryzujemy się [6/88]

W poszukiwaniu kwitnącej lipy

“Komputer zastąpił lekarza” – to tytuł z “Kuriera Polskiego”, w którym swoje przeżycia z dr. med. Komputerem opowiada Henryk Borzucki:

“Komputer, przed którym siedzę, nie wyróżnia się niczym szczególnym. A przecież zastępuje lekarza i za chwilę umożliwi poznanie stanu mojego zdrowia. Nie muszę nawet rozbierać się. Zdejmuję jedynie zegarek z ręki i skarpetkę z jednej nogi. Do potrzymania otrzymuję metalowy pręt na uwięzi.”

Jak podaje autor, komputer, który go zbadał, zaprojektowany i zbudowany został z przeznaczeniem dla gabinetów akupunktury przez przedsiębiorstwo zagraniczne Globo mieszczące się w Choszcznie.

Stan zdrowia red. Borzuckiego nie okazał się dobry: “komputer z beznamiętną obojętnością stawia diagnozę. W chwilę później trzymam ją w ręce wystukaną na drukarce. Nie jest optymistyczna, każe zwrócić uwagę przede wszystkim na układ krążenia.”

Na swojej drukarce komputer wystukuje też receptę: “Na wydruku jedenaście pozycji: kwiat tarniny, owoc jarzębiny, ziele rdestu ptasiego, liść brzozy, kwiat nagietka, kwiat lipy, strąk fasoli, kora wierzby, ziele skrzypu polnego, liść czarnej porzeczki, ziele fiołka trójbarwnego. Pić trzy razy dziennie szklankę naparu z łyżki ziół 20 minut przed jedzeniem.”

Na szczęście komputer ma tyle rozsądku, że zapisuje lekarstwa, które na pewno nikomu nie zaszkodzą. Przeciwnie nawet – niedzielna wycieczka za miasto w poszukiwaniu kwiatu lipy będzie pożyteczna dla układu krążenia.

Jak zmienić tłustą kurę w chudego kurczaka

Wychodząc z założenia, iż “według zgodnej opinii wielu fachowców z dziedziny ekonomii, komputeryzacja Polski za prywatne pieniądze jest najlepszym pomysłem, na który wpadli ludzie odpowiedzialni za unowocześnienie naszej gospodarki” i przypominając korzyści, jakie dało zniesienie ceł na komputery, “Gazeta Krakowska” proponuje krok następny. W artykule “Między zdrowym rozsądkiem a przepisami” Wojciech Żurawski pisze o wysokości podatków od sprzedaży sprzętu komputerowego:

“Otóż każdy obywatel od takiej transakcji musi zapłacić podatek: dochodowy i obrotowy. Zakładając, że skromny sprzęt wg wyceny rzeczoznawcy kosztuje np. 1,5-2 mln zł, zgodnie z przepisami należy niemal 70 proc. zysku przeznaczyć na podatki! Cóż więc robi obywatel? Udaje się do urzędu skarbowego w danej dzielnicy i uprzejmie informuje, że komputer pragnie darować matce lub ojcu i wówczas płaci tylko 19 proc. podatku od darowizny i transakcja dalszej sprzedaży, firmowana już przez nowego właściciela, może zostać sfinalizowana. Najlepiej mieć dużo rodzeństwa, długowiecznych dziadków, którzy kolektywnie otrzymują klawiaturę, monitor, “mózg” maszyny w częściach, a następnie notarialnie upoważniają faktycznego właściciela do łącznego prowadzenia negocjacji na temat sprzedaży.

Państwo, zamiast wyciągać wnioski z tych nagminnych praktyk, nadal trzyma się niebotycznego progu podatkowego, tracąc w efekcie w ciągu roku setki milionów.”

Konkluzja gazety: “Ustalmy wreszcie logiczne stawki podatkowe, wysokie, ale realne i opłacalne dla wszystkich stron (...) Dlaczego karać obywateli, którzy (...) jednak wyręczają państwo tak ubogie w zagraniczne środki płatnicze? Pazerność resortu finansów doprowadza do obchodzenia przepisów i w efekcie minister finansów w sytuacji niedoboru budżetowego ma w kasie cherlawego kurczaka zamiast kury znoszącej złotówkowe jaja.”

W Singapurze nas lubią

“Życie Warszawy” przeprowadziło wywiad z p. Yang Kheng Hiangiem, przedsiębiorcą z Singapuru. Jest to pan, który sprzedaje naszym obrotnym rodakom komputery.

“Handel z Polakami zapewnia nam czwartą część rocznych obrotów. Polska jest dla mnie drugim najlepszym klientem po Indonezji (...) Z Polakami nawiązaliśmy kontakty natychmiast po powstaniu naszej firmy. Lubię ich gotowość do szybkich, dobrych interesów (...) Dla mnie każdy z odwiedzających Future Systems Polaków jest człowiekiem interesu, bo to, proszę pana, według mnie tytuł zasługujący na szacunek. Podoba mi się u nich, że umieją liczyć. Dzięki temu zaraz znajdujemy wspólny język. Wyciągają kalkulatorki i natychmiast widzą, co im się opłaca.”

Krajowcy dewizowi i bezdewizowi

“Echo Krakowa” pisze o miejscowym biurze “Lotu”: w 44 sekundy komputer podał reporterce dziennika, jakimi liniami może odbyć trasę Warszawa-Delhi-Bangkok-Singapur-Melbourne-Singapur-Bangkok-Warszawa i wydrukował odpowiedni bilet.

“Gazeta Krakowska” podaje, że na miejscowym dworcu kolejowym “komputerowa drukarka bilety do Warszawy i z powrotem drukuje mniej więcej tak długo, jak trwało ich ręczne wypisywanie, a przy tym zajmują one powierzchnię całej kartki zeszytu.”

Postęp na krańcówkach

Łódzki “Express Ilustrowany” informuje, iż “MPK ma zamiar przy pomocy mikrokomputerów poprawić funkcjonowanie łódzkiej komunikacji. Planuje się, że na krańcówkach zainstalowane zostaną czytniki osobistych kart, które otrzymają kierowcy i motorniczowie. Komputer będzie więc rejestrował precyzyjnie każdy wjazd i wyjazd z krańcówki, nikogo nie załatwi “po koleżeńsku”, nadzór nad ruchem stanie się autentycznie możliwy. Zadanie jest skomplikowane – mówi dyr. naczelny MPK – i już dwie firmy komputerowe wycofały się ze współpracy. Spodziewamy się jednak, że przedsiębiorstwo, z którym obecnie prowadzimy rozmowy, da sobie ze wszystkim radę.”

Laikowi mogłoby się wydawać, że do poprawy funkcjonowania komunikacji bardziej przyczyniłyby się tramwaje, autobusy i części zamienne do nich, żeby nie stały popsute w zajezdniach. Skłonny byłby też sądzić, że jeśli dla MPK problemem nie do przezwyciężenia, który nie pozwala sprawować mu autentycznego nadzoru nad ruchem, jest “koleżeńskie” przymykanie oczu na rzeczywiste czasy przyjazdu i wyjazdu na krańcowych przystankach, to prościej byłoby tam zainstalować zwykłe zegary kontrolne, niż męczyć się nad “skomplikowanym zagadnieniem” wraz z kolejnymi firmami komputerowymi. W MPK pracują jednak fachowcy i skoro oni stawiają na KOMPUTERYZACJĘ – zaufajmy im.

Kochajmy programistów

Nic dodać, nic ująć stwierdzeniu Jana Rurańskiego w “Przeglądzie Tygodniowym”:

“Niezależnie od zmian w konstrukcji komputerów, stopnia ich nowoczesności, jedno się nie zmieni: NIKT NA ŚWIECIE ME NAPISZE PROGRAMU PO POLSKU. Dlatego powinniśmy na naszych programistów chuchać i dmuchać, głaskać ich i dopieszczać, nie zazdrościć im zarobków, zagwarantować prawa autorskie – byle tylko pisali te programy, bez nich bowiem te wspaniałe zabawki stać będą bezużytecznie.”

O rozumieniu trudnych sytuacji

Nasza rubryka, która po to istnieje, by odnotowywać historyczny proces komputeryzacji kraju odbity w polskiej prasie, jest po prostu ZMUSZONA ustawicznie zajmować się losami przeznaczonego dla szkół komputera Elwro-Junior, jako że temat ten w żaden sposób nie chce zniknąć ze szpalt gazet.

Przypominając rzecz w największym skrócie: prasa ubolewała, że MIMO UMÓW ze szkolnictwem “Elwro” wciąż nie rozpoczyna seryjnej produkcji Juniora, zadowalając się paroma prototypami, które wozi po wystawach. Te narzekania ciągnęły się przez cały zeszły rok, aż nagle – poczynając od 30 grudnia 1987 – zaczęły się w różnych pismach pojawiać artykuły stwierdzające, że fabryka wrocławska dotrzymała terminu i produkcję jeszcze w tymże 87 roku uruchomiła, jednakże MIMO UMÓW nie chce kupić Juniorów Ministerstwo Edukacji Narodowej, pozbawiając tym samym powierzonych jego opiece uczniów dostępu do NOWOCZESNEGO ŚWIATA KOMPUTERÓW. Rubryka nasza oburzyła się wówczas (co Czytelnicy mogli zobaczyć w poprzednim numerze) na szczególnie napastliwy artykuł z tej serii zamieszczony w “Sztandarze Młodych”, ponieważ podejrzewaliśmy, że MINISTERSTWO MA SWOJE RACJE.

I rzeczywiście miało i to niemal dokładnie takie, jakieśmy – w trybie przypuszczającym – przytoczyli:

“Fabryka “Elwro” zobowiązała się dostarczyć serię informacyjną Juniorów do testowania jeszcze w 1986 r. – wyjaśnia Ministerstwo Edukacji Narodowej redakcji “Słowa Polskiego”. – Termin ten nie został dotrzymany. Wskazane przez ministerstwo jednostki otrzymały zestaw sprzętu do testowania dopiero w dniach od 15 do 25 czerwca 1987r. (na kilka dni przed rozpoczęciem ferii letnich w szkołach i uczelniach!). Jakość sprzętu była niska, wypadały klawisze, źle działały stacje dysków, stwierdzono błędy w oprogramowaniu (...) Ministerstwo zaproponowało, aby Instytut Informatyki Uniwersytetu Warszawskiego był jednostką, w której będą przeprowadzane systematyczne próby Juniora po każdorazowym wprowadzeniu poprawek i zmian. Propozycja ta została przez “Elwro” przyjęta. Niestety, do dnia dzisiejszego Instytut Informatyki UW nie otrzymał poprawionej wersji Juniora do sprawdzenia...”

“Niezależnie od umowy generalnej, przedsiębiorstwa “Cezas”, mając konkretne zapotrzebowania szkół lub kuratoriów oświaty, chciały zakupić w “Elwro” ok. 50 zestawów Juniorów. “Elwro” nie było w stanie zrealizować w całości tych zamówień i – wg informacji uzyskanych w zrzeszeniu “Cezas” – odmówiło sprzedaży w 1987 roku 8 zestawów!!! (a i tak “Cezas” w Koszalinie odebrał zestaw niekompletny). I w tym cała sprawa. Zakłady “Elwro” uruchomiły produkcję komputerów. Tylko że sam komputer w szkole to za mało. Muszą mu towarzyszyć odpowiednie urządzenia peryferyjne. Uczeń musi mieć możliwość zapisywania efektów swojej pracy na nośniku magnetycznym, utrwalenia ich na papierze przy pomocy drukarki...”

Do tego miejsca wszystko jest jasne. “Elwro” ma zestawy niekompletne, a komputery złej jakości i nie chce ich, w związku z tym, poddać ponownemu testowaniu. Ale teraz następuje pointa:

“ROZUMIEJĄC TRUDNĄ SYTUACJĘ “Elwro” kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej podjęło decyzję O ZAKUPIE NIEKOMPLETNYCH ZESTAWÓW” (podkr. nasze). Ministerstwo oczekuje, że “Elwro” później te zestawy uzupełni.

I tu już niczego nie można pojąć.

Bo Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma rozumieć “trudnej sytuacji Elwro”. Ministerstwo Edukacji Narodowej ma rozumieć WYŁĄCZNIE trudną sytuację dzieci szkolnych, którym każe się rozpoczynać edukację komputerową na “wypadających klawiszach i źle działających stacjach dysków.”

Ministerstwo Edukacji Narodowej jest Bardzo Ważną Częścią Rządu. Ministerstwo Edukacji Narodowej jest też Bardzo Ważnym Klientem rodzimego przemysłu mikrokomputerowego, który bez niego miałby całkiem mizerne szanse na rynku otwartym przecież na świat. Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma więc żadnych powodów, by ulec krzykliwej presji przemysłu i zrezygnować ze swoich słusznych i oczywistych wymagań wobec dostawcy sprzętu. Dlaczego rezygnuje?

J. R.

Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 6/88 (27), str. 7-8



  Previous | Next
Page added on 3rd February 2003.

Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary
Printable version | Contact | Site map