Strona główna | English English
Attached
Powrót | Poprzedni | Następny

Od Redakcji

Poniższy odcinek terminologii zawiera nie tylko – zgodnie z tytułem – słownictwo mikrokomputerowe, ale również prezentację poglądów autora na temat zasad tworzenia prawidłowych terminów informatycznych. Wypowiedzi, jakie docierają do naszej redakcji świadczą o tym, że nie wszyscy informatycy zasady te akceptują. W następnym numerze, obok dalszego odcinka terminologii mikrokomputerowej, postaramy się zamieścić wypowiedź prezentującą nieco odmienne stanowisko w kwestiach terminologicznych. Zachęcamy również Czytelników do nadsyłania swych opinii, które są niezbędnym potwierdzeniem społecznego odbioru propozycji terminologicznych.

O najczęstszych błędach w terminologii mikrokomputerowej

W “mikroprocesorowym” numerze INFORMATYKI trudno powstrzymać się od uwag na temat poprawności terminologii stosowanej przez specjalistów z tej dziedziny. O ile w publikacjach książkowych na ogół bardzo starannie podchodzi się do spraw terminologicznych, to poziom wydawnictw zawodowych i prac instytutowych jest pod tym względem zatrważający. “Starsze” i “młodsze” bity, “skale integracji”, “operandy”, “kompatybilność” i wiele innych haseł łącznie tworzą bełkot doskonale utrudniający zrozumienie treści.

Sytuację pogarsza fakt, że do tej pory nie było dobrych wzorów. Jedynym, który mogę polecić uwadze Czytelników, jest wydrukowany w INFORMATYCE nr 1, 2/1983 “Słowniczek mikroprocesorowy” M. T. Jankowskiego, choć już nie jego podstawa – “Słowniczek mikrokomputerowy”, opublikowany w numerach 5, 6-7 i 8-9 ELEKTRONIZACJI, w 1981 roku. Inne opracowania słownikowe, np. cytowane w INFORMATYCE nr 2/1981 lub zbliżony do nich słowniczek A. Wiśniewskiego 1), mają bardzo roboczy charakter i nie przedstawiają zbyt dużej wartości normatywnej, gdyż stanowią jedynie wielojęzyczne zbiory odpowiedników bez określeń definicyjnych poszczególnych terminów.

Nawet tak podstawowy termin jak large scale integration jest prawie zawsze niewłaściwie tłumaczony jako duża skala integracji. Mimo, że large znaczy duży, scale – skala, a integration – integracja, large scale integration – to nie duża skala integracji, bo takie sformułowanie nic nie znaczy (nawet, jeśli tak się powszechnie mówi). Jeżeli koniecznie chcemy określić zróżnicowanie elementów elektronicznych pod względem zintegrowania, to zamiast skala integracji należałoby mówić stopień integracji albo lepiej – stopień scalenia (co odpowiada polskiej normie PN-72/T-01600). O elementach elektronicznych mówi się, zresztą, od dawna – układ scalony, a nie – układ zintegrowany.

Podstawowy rodzaj błędów polega na powtórnym nazywaniu tego, co już jest nazwane. Warto więc pamiętać o tym, że komputery istniały już na wiele lat przed pojawieniem się mikroprocesorów i pewne terminy są od dawna ustalone, nie ma więc sensu ich zmieniać. Tak jest, na przykład, z terminem lista rozkazów (ang. instruction set, instruction repertoire). Może nie został on najszczęśliwiej dobrany, ale utrwalił się, jest poprawny i dlatego wszelkie inne odpowiedniki polskie, jak np. zbiór instrukcji, zbiór rozkazów, repertuar rozkazów, należy uznać za niepożądane. W nazewnictwie technicznym, jedną z głównych zasad jest zasada jednomianowości, stanowiąca wymaganie, aby tylko jeden termin oznaczał jedno pojęcie. Wbrew tej zasadzie postępuje się także wtedy, gdy licznik rozkazów (ang. program counter) nazywa się licznikiem programu. Niekiedy spotyka się też inne nazwy na oznaczenie wskaźnika stosu (ang. stack pointer), jak np. licznik stosu, co również nie jest poprawne. Skoro jeden termin został wybrany i przyjął się, nie należy wprowadzać innego, bo nie ma na to żadnego uzasadnienia.

Powszechna praktyka w tworzeniu terminów z zakresu techniki mikroprocesorowej polega na bezpośredniej adaptacji nazw angielskich, co w wielu przypadkach należy uznać za błąd. Językoznawcy twierdzą bowiem, że zapożyczenia są potrzebne tylko wtedy, gdy nie ma odpowiednich słów polskich. Klasycznym przykładem błędu jest spolszczenie angielskiego wyrazu interface na oznaczenie sprzęgu. Tego rodzaju błędy uznałbym za najpoważniejsze, gdyż szkodzą kulturze języka, a odpowiednie wyrazy są najtrudniejsze do wyeliminowania, ponieważ trwale zakorzeniają się w naszej mentalności.

Nie ma więc prawa obywatelstwa w języku grupa takich terminów, jak: heksadecymalny, decymalny i oktalny. Należy je zastępować wyrazami: szesnastkowy (ang. hexadecimal), dziesiętny (ang. decimal) i ósemkowy (ang. octal). Choć przymiotnika binarny używa się na równi z przymiotnikiem dwójkowy, istnieje silna i uzasadniona tendencja do usunięcia go z języka informatyki. Podobnie, na oznaczenie pojęcia określonego po angielsku nazwą controller nie powinno się używać wyrazu kontroler lecz – sterownik. Nie ma też powodów, aby zestaw rejestrów (ang. register bank) lub moduł pamięci (ang. memory bank) nazywać bankiem rejestrów i bankiem pamięci. Słowa kontroler i bank istnieją w języku polskim lecz nasuwają bardzo odległe skojarzenia, gdyż ich obecne znaczenie daleko odbiega od proponowanego w informatyce. Uwaga ta dotyczy także, choć w znacznie mniejszym stopniu, słowa port (ang. port) – jego proponowany odpowiednik, brama, jest również obciążony zupełnie innym znaczeniem w mowie potocznej. Pamiętajmy też, że w języku polskim nie ma słowa operand – na oznaczenie argumentu operacji (należy mówić argument). Nie powinno się też mówić komenda (ang. command) ani, co gorsze, zlecenie lecz – polecenie. Nie przestrzeganie tej zasady prowadzi do tworów tak karykaturalnych jak “tajmer” (ang. timer), a przecież istnieje bardzo dobry wyraz czasomierz, dokładnie oddający treść odpowiedniego pojęcia.

Myślę, że sprawa jest tak ważna, a jednocześnie nie dość uświadamiamy sobie jej istotę, że warto wesprzeć się głosem autorytetu, którego nie sposób podważyć. Zdaniem prof. Doroszewskiego, “Jeżeli stwierdzimy, że między wyrazem koincydencja a zbieżność zachodzi całkowita tożsamość realnoznaczeniowa, to damy pierwszeństwo zbieżności, jako wyrazowi swojskiemu”. Dochowując wierności tej zasadzie, jestem przekonany, że nie należy mówić kompatybilność lecz zgodność, ponieważ kompatybilność (w informatyce) nie znaczy niczego więcej (ani mniej) niż to, co znaczny zgodność. Nie zawsze jednak można znaleźć dobry odpowiednik polski terminu angielskiego i wtedy trzeba ustąpić przed naporem obcego wyrazu. Tak jest, na przykład, w przypadku terminu strobe. Myślę jednak, że bardziej poprawne i mniej bolesne dla języka byłoby używanie nazwy nieco łagodniejszej niż strob, tj. sygnał strobujący. Okazuje się więc, że właściwe zapożyczenie wyrazu angielskiego nie zawsze jest łatwe i może przybrać formę kaleką. Przykładowo, nie musimy wprowadzać do języka polskiego słowa inicjalizować (ang. initialize), gdyż od dawna istnieje wyraz inicjować (por. Słownik języka polskiego, pod red. M. Szymczaka), który może być użyty w znaczeniu spotykanym w informatyce, tzn. nadawanie wartości początkowej lub – wprowadzenie w stan początkowy.

* * *

Pewien rodzaj często popełnianych błędów polega na nadawaniu pojęciu nazwy o nieodpowiednim znaczeniu. Może to wynikać z pomieszania znaczeń wyrazów bliskoznacznych, z niewłaściwego tłumaczenia terminów angielskich lub z innych przyczyn. Tak jest w przypadku rozkazów (ang. instruction) i instrukcji (ang. statement), warto więc zwrócić uwagę na to rozróżnienie. Nazwa rozkaz odnosi się tylko do komputera (procesora), tzn. do sprzętu, natomiast instrukcja – w zasadzie tylko do języka programowania, o czym nie wszyscy pamiętają.

Podobna jest przyczyna niezgodności w używaniu terminów szyna i magistrala (por. INFORMATYKA, nr 9-10, 1981). Wydaje się, że rozsądna jest następująca zasada:

  • na oznaczenie połączenia (jak np. ścieżka, przewód), którym przesyłany jest pojedynczy sygnał – używać wyrazu linia (ang. line)
  • na oznaczenie grupy linii spełniających pojedynczą funkcję – używać wyrazu szyna (np. szyna danych, szyna adresowa; ang. data bus, address bus)
  • na oznaczenie wielofunkcyjnego zespołu szyn zapewniających pełną komunikację między jednostkami funkcjonalnymi, dołączonymi z zasady równolegle – używać wyrazu magistrala (ang. bus, highway, dataway itp.).

Tym śladem można podążać dalej i konsekwentnie definiować szersze pojęcia, określając – na przykład istotną różnicę między sprzęgiem a łączem:

  • sprzęg (ang. interface) jest zbiorem zasad określających sposób połączenia (a więc – magistralę), parametry wymienianych sygnałów i protokoły transmisji, umożliwiające współpracę różnych jednostek lub urządzeń
  • łącze (ang. data link) jest to zestaw części dwóch urządzeń końcowych (ang. data terminal equipment, DTE), które są sterowane specjalnym protokołem i wspólnie z torem (ang. data circuit) umożliwiają przekazywanie danych.

Operując językiem teleinformatyki (a właściwie – telekomunikacji), można powiedzieć, że łącze składa się z toru transmisyjnego, tj. urządzeń komunikacyjnych (ang. data communications equipment, DCE), np. modemów, połączonych linią transmisji, oraz – z części urządzenia końcowego realizującej protokół. Obydwa urządzenia są połączone stykiem (ang. data transmission interface), gdyż tak w telekomunikacji nazywa się sprzęg. Tak więc określenie związków między sprzęgiem, łączem i stykiem, choć skomplikowane, nie jest niemożliwe.

Konieczność zachowania zgodności semantycznej nazwy z treścią pojęcia przesądza o tym, że nie należy mówić dno stosu lecz – spód stosu (ang. bottom of the stack), podobnie jak nie – głębokość lecz wysokość stosu (ang. depth of the stack). Przy tej okazji warto stwierdzić, że żądanie zgodności semantycznej nie jest kryterium wystarczającym do stwierdzenia poprawności pojęć: wierzchołek stosu oraz szczyt stosu. Jeżeli zastosujemy pomocniczą regułę – zakładającą, że nowe pojęcia nie powinny mieć nazw używanych w innym znaczeniu w dziedzinach pokrewnych – to nazwa wierzchołek wydaje się mniej odpowiednia, gdyż jest używana w geometrii (wierzchołek wielokąta) i w teorii grafów (wierzchołek grafu). Dlatego proponuję używać nazwy szczyt stosu (ang. top of the stack), mimo że nazwa wierzchołek stosu jest również zrozumiała.

Z językowego punktu widzenia niewiele sensu ma też sformułowanie uzupełnienie do dwu (ang. two’s complement), gdy mowa o przedstawianiu liczb w kodzie uzupełnieniowym. Ciąg kodowy liczby zapisanej w tym kodzie jest uzupełnieniem dwójkowego ciągu odpowiadającego tej liczbie z przeciwnym znakiem, a nie uzupełnieniem samej liczby do 2, gdyż to nic nie znaczy. Wynika stąd jasno, że należałoby mówić uzupełnienie dwójkowe, a nie – uzupełnienie do dwu.

Błędem tego samego rodzaju jest używanie terminu adresowanie natychmiastowe (ang. immediate addressing). Jeżeli przez tryb adresowania rozumie się sposób tworzenia adresu, to użycie przymiotnika natychmiastowy jest niewłaściwe, gdyż nie chodzi tu o żaden związek czasowy. Opierając się na fakcie, że w tym trybie adresowania argument znajduje się wprost za rozkazem, można używać nazwy adresowanie proste.

Nie uważam też za poprawne tłumaczenia angielskiego imiesłowu distributed na polski – rozproszony, gdyż nie odpowiada to znaczeniu tego wyrazu w oryginalnych zwrotach distributed system, distributed intelligence itp. Wyraz rozproszony przywodzi na myśl przypuszczenie, że chodzi o dezintegrację, co nie jest prawdą. Zresztą, rozpraszać to po angielsku scatter lub disperse. W rzeczywistości, chodzi tu o rozprzestrzenienie czyli rozłożenie przestrzenne (geograficzne) lub zdecentralizowanie funkcji obliczeniowych, w związku z czym bardziej poprawne wydaje się określenie rozłożony, stosowane od dawna w automatyce (ang. distributed parameter system, system o parametrach rozłożonych).

Ostatnia kategoria błędów, to różnej natury pospolite błędy językowe. Spotyka się je bardzo często. Nie zaszkodzi więc przypomnieć, że nie mówimy wysoka impedancja, lecz duża impedancja; nie – młodsze (starsze) bity, lecz bity mniej (bardziej) znaczące; nie – wektoryzowany, lecz wektorowy system przerwań (bo nie ma czasownika wektoryzować). Mówimy – końcówka, a nie nóżka ani wyprowadzenie (rzeczownik odsłowny może oznaczać czynność lub stan); adresowanie, a nie adresacja; arbitraż, a nie arbitracja; program przenośny, a nie przenaszalny (jest czasownik przenosić, a nie ma – przenaszać); piszemy – dyskietka, a nie dysketka (por. INFORMATYKA, nr 4, 1983).

Jeżeli batalia o poprawną terminologię ma się mieścić w granicach rozsądku, to warto zadać pytanie – o co kruszymy kopie. Choć w kwestiach tak banalnych, jak terminologiczne, nadmiar pasji może wydać się nieuzasadniony, warto pamiętać, że zaczynając od precyzyjnego wyrażania rzeczy prostych i oczywistych, łatwiej wyzbyć się frazesów i pustosłowia, gdy mowa o sprawach znacznie poważniejszych. Jeżeli język jako całość jest zwierciadłem, w którym odbija się kultura narodu, to język informatyków wystawia świadectwo ich własnej kulturze. Nie chodzi mi tu o puryzm językowy, lecz o ochronę przed informatyczną nowomową. Bądźmy więc wobec języka bardziej pokorni.

Janusz Zalewski

1) A. Wiśniewski: Słowniczek mikroprocesorowy polsko-angielsko-francusko-niemiecki. Elementy półprzewodnikowe i układy scalone (Zastosowania. Układy cyfrowe), 10, nr 2(38), s. 53-60, 1982, (wyd. Przemysłowy Instytut Elektroniki)

Źródło: “Informatyka,” nr 6/1984, str. 31 oraz nr 7/1984, str. 33


Konieczność kompromisu

Treść rubryki TERMINOLOGIA w poprzednim numerze sprowokowała mnie do przedstawienia poglądu na temat kształtowania prawidłowych terminów informatycznych. Nie oznacza to jakiegokolwiek zamiaru rozpoczynania polemiki z aktualnym autorem tej rubryki red. Januszem Zalewskim, którego cenię za wytrwałe kontynuowanie tej niezwykle ważnej tematyki oraz znaczący wkład do uporządkowania, sprecyzowania i utrwalenia wielu istotnych pojęć. Do przekazania poniższych uwag czuję się upoważniony nie tylko ze względu na fakt, że w 1975 r. byłem inicjatorem i autorem tej rubryki na łamach naszego czasopisma, ale również z racji częstych kontaktów z autorami publikacji informatycznych, podczas których miałem okazję niejednokrotnie stwierdzić brak akceptacji niektórych propozycji red. Zalewskiego przez wielu przedstawicieli środowiska.

Uważni czytelnicy omawianej rubryki mogą stwierdzić coraz silniejsze dążenie red. Zalewskiego do tworzenia terminów autentycznie polskich z równoczesną systematyczną eliminacją wszelkiego rodzaju zapożyczeń z języka angielskiego. Poglądy swoje red. Zalewski wyraża jednak moim zdaniem w tonie zbyt autorytatywnym, w czym upodabnia się nieco do przedstawicieli krańcowo odmiennego stanowiska, tzn. osób przyjmujących jako zasadę bezpośrednie wprowadzanie do języka informatycznego terminów angielskich jako jedynie dobrze zrozumiałych przez każdego specjalistę. Z podejściem takim, podobnie jak red. Zalewski, oczywiście nie zgadzam się, mimo że praktykuje je niemała część środowiska naukowego. Jest to zjawisko występujące nie tylko w naszym kraju i wynika z szybkiego tempa przenoszenia osiągnięć amerykańskich. Tempo to powoduje przenikanie do piśmiennictwa specjalistycznego określeń używanych przez naukowców w wewnętrznych kontaktach roboczych. Postępowanie takie wynika po prostu z braku czasu na tworzenie sensownych odpowiedników terminów angielskich w języku ojczystym, co jednak nie upoważnia do przenoszenia roboczego slangu do treści publikacji.

Podobnie jak red. Zalewski staram się w miarę swoich możliwości nie dopuszczać do rozpowszechniania terminów slangowych, a w bardziej drastycznych przypadkach – zdecydowanie je zwalczać. Uważam jednak, że przesadny puryzm językowy jest równie niepożądany i – jak wykazuje praktyka – powoduje często zgodnie z naturą ludzką reakcje i dążenia przeciwstawne, zakłócając naturalny cykl tworzenia powszechnie akceptowanej przez środowisko terminologii specjalistycznej.

Dlatego proponuję rozwiązania kompromisowe, czego nauczyłem się przed laty śledząc przebieg szczególnie długotrwałego powstawania międzynarodowych norm terminologicznych w dziedzinie informatyki, jakie prowadzi Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna (ISO). Długotrwałość procesu powstawania wspomnianych norm wynikała z trybu ich ustanawiania, który zakładał konieczność szczegółowego uzgadniania stanowisk wszystkich zainteresowanych krajów członkowskich. Ze zrozumiałych względów nie jest to sprawa prosta, gdyż bardzo często wymaga żmudnego przełamywania silnie zakorzenionych już w poszczególnych krajach pojęć. Trudności uzgodnienia stanowisk spowodowały, że w normach tych przy zdecydowanej większości terminów występują co najmniej dwie równoważne nazwy. Rozwiązanie takie zostało przyjęte również przy opracowaniu w 1970 r. pierwszej, lecz dotąd nie zaktualizowanej (mimo założonego trzyletniego terminu jej ważności), Polskiej Normy “Nazwy i pojęcia podstawowe” (PN-71/T-01016). W normie tej przy uchwalaniu w toku ostrych dyskusji terminu złącze (sądzę, że nie mniej zrozumiałego od proponowanego przez red. Zalewskiego sprzęgu), wprowadzono również synonim interfejs Jest to zgodne z wytycznymi ISO, która zaleca przyjmowanie do terminologii narodowych tych nazw, które w identycznym lub podobnym brzmieniu utrwaliły się już wcześniej w językach krajów przodujących w rozwoju technologii. Uzasadnieniem takiego podejścia są korzyści, jakie dzięki zbieżności terminów powstają w kontaktach i współpracy międzynarodowej specjalistów.

Moje osobiste doświadczenia wskazują również, że działanie wbrew istniejącym tendencjom i poglądom środowiska prowadzą do przykrych porażek. Klasycznym przykładem takiego przypadku był wprowadzony do wspomnianej Polskiej Normy zapis jako odpowiednik angielskiego terminu record. Podstawowymi argumentami wysuniętymi wówczas przeciw wprowadzeniu polskiej nazwy rekord było nie tylko szczególnie narzucające się skojarzenie z terminologią sportową, ale również brak zapożyczenia terminu angielskiego zarówno w języku francuskim (enregistrement), jak i niemieckim (Satz). Życie wykazało jednak, że zapis, mimo prowadzonej przez INFORMATYKĘ uporczywej walki o jego akceptację i utrwalenie, nie został przyjęty przez przytłaczającą część środowiska, która zaakceptowała szeroko już rozpowszechniony i ogólnie zrozumiały rekord.

Przytoczone przykłady wskazują, że w przypadku braku ostatecznej akceptacji przez środowisko należy dopuszczać co najmniej dwa równoważne terminy. Jedynie czas może wykazać, który termin uzyska społeczną aprobatę i stopniowo wyeliminuje konkurenta drogą naturalnej selekcji. Tak więc np. obok zgodności proponuję utrzymać nadal kompatybilność. Na poparcie takiego stanowiska chciałbym przypomnieć, że nawet Francuzi, którzy ze względu na swą anglofobię wzmogli w ostatnich latach walkę o wyeliminowanie z języka informatyków wszelkich amerykanizmów, akceptują m.in. interface. Przy tej okazji warto również zauważyć, że red. Zalewski proponując usunięcie słowa kompatybilność, lansuje równocześnie bez zastrzeżeń implementację. Apeluję więc, aby również w dziedzinie słownictwa informatycznego zrezygnować z przesadnego eksponowania czystości językowej, satysfakcjonującej głównie filologów.

Władysław Klepacz

Źródło: “Informatyka,” nr 7/1984, str. 31-32


Czy nasze poglądy są kompatybilne?

Nawet gdybym nie czytał INFORMATYKI musiałbym zareagować na ośmiokrotne użycie mojego nazwiska w tekście o objętości niecałej kolumny (p. Władysław Klepacz, Konieczność kompromisu, INFORMATYKA, nr 7, 1984). Autor przedstawia w nim swój pogląd “na temat kształtowania prawidłowych terminów informatycznych”. Sprowadza się on do tego, że w przypadku tworzenia nowych terminów należy zachować względną tolerancję w stosunku do oryginalnych nazw pochodzenia angielskiego.

Ogólnie, duża część sporów terminologicznych dotyczących słownictwa informatycznego wiąże się z problemem przyswajalności terminów anglojęzycznych. Podstawowe pytanie, które można w związku z tym postawić, brzmi: czy można ją przyswajać bezkrytycznie. Z nieoczekiwaną pomocą przychodzi mi dziedzina bardzo odległa, ale napotykająca na te same trudności terminologiczne.

W stałej rubryce niedzielnego wydania “Życia Warszawy” – “Byki i byczki” – Ibis tak wyraża swój stosunek do obfitości słownictwa anglojęzycznego w muzyce młodzieżowej: “Nie jestem przeciwny przejmowaniu z innych języków zwrotów i wyrażeń, dla których nie mamy polskich nazw (...) Powtarzam: nie jestem przeciwnikiem zapożyczeń, bo przecież nie żyjemy na bezludnej wyspie (...). Jestem jednak przeciwny wprowadzaniu wyrazów obcych wszędzie tam, gdzie mamy własne terminy, określające w miarę dokładnie to, o co chodzi”.

Zgoda. Historia zapożyczeń jest co najmniej tak długa, jak historia narodu. Warto jednakże zastanowić się jak wprowadzać terminy obcojęzyczne, gdy jest to uzasadnione brakiem odpowiedników rodzimych. Przy zapożyczaniu terminów też powinny obowiązywać pewne zasady.

Takie terminy, jak adres, akumulator, program, rejestr, translator, a od niedawna – edytor i port, to wyrazy obce wprowadzone do języka informatycznego bezboleśnie, gdyż istniały już w języku polskim wcześniej, a w informatyce nadano im tylko nowe znaczenie.

Inne – jak bit, kod, modem, multiplekser, terminal, wcześniej algorytm i komputer, a ostatnio asembler, emulator i kursor, przeniesiono wprost z języka angielskiego, wprowadzając je jako nowe wyrazy do języka polskiego, gdyż nie pozostawały w sprzeczności z rodzimymi zasadami językowymi. W tej sytuacji neologizmy rdzennie polskie zapewne zostałyby wyparte.

Tu jednak dochodzimy do granicy tolerowania zapożyczeń. Czy powszechnie dziś używany wyraz bajt (ang. byte) został poprawnie utworzony? Mam poważne obawy, że nie. Dążenie do pisowni wyrazu zgodnej z wymową jest chwalebne, bo taka sytuacja ułatwia życie. Co jednak robić, jeżeli wymowa obcego wyrazu odbiega od jego pisowni? W książce “Kryteria poprawności językowej” prof. Witold Doroszewski pisał: “Jako wytyczną przyjąć należy, że we wszystkich tekstach pisanych zachowuje się obce nazwy własne w ich oryginalnej pisowni”. Choć trudno uznać tę zasadę za nienaruszalną w stosunku do wszystkich, także pospolitych wyrazów, pochodzenia obcego (mam świadomość, że ostatecznej weryfikacji terminów dokonuje życie), to głosuję stanowczo przeciwko jej całkowitemu ignorowaniu. Zresztą w informatyce bywa ona również przestrzegana – przecież nie piszemy ani nie mówimy kompiuter, lecz komputer; nie piszemy, choć mówimy onlajn i oflajn (ang. on-line, off-line).

To jest przyczyna, dla której na oznaczenie sprzęgu można dopuścić wyraz interface (w oryginalnym brzmieniu), ale należy zwalczać – interfejs, póki na odrzucenie go nie będzie za późno, tak jak w przypadku wyrazu bajt. Ale nie jest to przyczyna jedyna. Dopuszczając fonetyczną pisownię terminów obcojęzycznych, automatycznie zezwalamy nie tylko na posługiwanie się wyrazem interfejs, ale na używanie wyrazów takich jak teletajp, displej, tajmer itp. (ang. teletype, display, timer). Takie są skutki uznania spolszczonej pisowni wyrazu interface przez Polską Normę.

Nie trzeba chyba dalej uzasadniać, że ten sposób zapożyczania jest dość wulgarny, bo nie uwzględnia żadnych zasad i świadczy o niskiej kulturze językowej autora, człowieka używającego takich form wyrazów. Oczywiście, w rozwoju społeczeństw zdarzają się okresy, kiedy kultura jako całość, a także kultura poszczególnych jednostek nie jest najwyższego lotu. I jeżeli ta forma zapożyczeń znajdzie uznanie u niektórych autorów i czytelników, to nie ma na to rady.

Należy podkreślić, że takie postępowanie jest częściowo uzasadnione w językach, w których odmienny alfabet uniemożliwia utrzymanie oryginalnej pisowni zapożyczeń. W języku polskim jednak problem ten nie występuje. Dlatego, na przykład, mówimy woda kolońska, a nie o-de-koloń.

I na tę zasadę nie mogą mieć wpływu ani zalecenia ISO, ażeby używać nazw międzynarodowych (notabene, nie nazwy, ale pojęcia powinny być umiędzynarodowione), ani reguła dopuszczania synonimów, o których pisze red. Klepacz. Są to reguły godne przestrzegania i trudno z nimi się nie zgodzić, ale żadna zasada ani norma nie może mnie zmuszać, abym pisał tajmer, teletajp, displej i interfejs zamiast timer, teletype, display i interface (a także digitajzer zamiast digitizer).

Przy zapożyczaniu wyrazów istnieje jednak jeszcze inne niebezpieczeństwo, na które warto zwrócić uwagę, bo jest ono poważniejsze i groźniejsze w skutkach. Jeżeli ktoś używa wyrazów teletajp lub interfejs, można to łatwo rozpoznać i zakwestionować jako błąd językowy. Często jednak wyrazów obcego pochodzenia, które są akceptowane, używa się niezgodnie ze znaczeniem. Nie znając dokładnie znaczenia obcego wyrazu, ktoś może użyć go w niewłaściwym kontekście. W ten sposób powstaje nowomowa – zdania które nic nie znaczą, są puste. Tak jak tytuł tego artykułu parafrazujący znany termin informatyczny.

Janusz Zalewski

Źródło: “Informatyka,” nr 12/1984, str. 29



  Poprzedni | Następny
Strona dodana 7 maja 2003 roku.

Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary
Wersja do druku | Kontakt | Mapa serwisu