Home | Polski Polski
Attached
Go back | Previous | Next

(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience)


Komputeryzujemy się [5/89]

Opóźnienia druku naszego miesięcznika sprawiły, że w prezentowanym w tej rubryce przeglądzie prasowych wiadomości dotyczących komputeryzacji powstały spore zaległości. Dla historii odnotujemy jednak przynajmniej niektóre fakty z pierwszych miesięcy 1989 roku:

Komputer dyscyplinuje klienta

W Opocznie, w sklepie fabrycznym Zakładów Płytek Ceramicznych, wymyślono nowe zastosowanie dla komputera: ZASTĘPUJE SPOŁECZNY KOMITET KOLEJKOWY. Komputery na świecie mają sto tysięcy zastosowań, ale to z Opoczna jest nowe i oryginalne polskie i – jak słyszeliśmy – na specjalistach amerykańskich, zachodnioeuropejskich i japońskich wywarło ono duże wrażenie. Oto bowiem komputer nie tylko wie dokładnie kto za kim DZIŚ stoi w ogonku po płytki ścienne i podłogowe, ale jeszcze pilnuje, żeby nikt nie pchał się do sklepu częściej niż RAZ NA CZTERY LATA. Klient, który chciałby wyłudzić ponowny zakup wcześniej niż w 1993 roku, albo też przekroczyć limit kupna (40 m. kw. płytek na ścianę, 10 m. kw. na podłogę) pod pretekstem, na przykład, posiadania lokalu o większej powierzchni, zostaje natychmiast zdemaskowany dzięki odpowiednio pojemnej pamięci komputerowej.

Komputer usprawnia też sam proces sprzedaży, eliminując głupie zachcianki klientów usiłujących przebierać w deseniach i kolorach płytek. Wyznacza każdemu miesiąc i dzień odbioru zakupu i należy brać to, co w tym dniu “schodzi z produkcji”. Dowiedzieliśmy się o tym z łódzkiego “Expressu Ilustrowanego”, gdzie jednak jakiś malkontent narzeka, iż “komputer uzdrowił może kolejkę, ale brak mu rozumu, by uleczyć rynek”.

Uroczyste otwarcie nadzorowanej przez komputer kolejki pod sklepem fabrycznym w Opocznie nastąpiło 2 stycznia bieżącego roku. Niestety, już 6 stycznia komputer był zmuszony przerwać zapisy kolejkowiczów, ponieważ cały limit produkcji na rok 1989 został wyczerpany.

Gra na pieniądze

Na przedwiośniu nadeszła z Łodzi wiadomość, że “już wkrótce w salonie gier komputerowych “Maxim” zostanie zainstalowana maszyna zwana komputerowym pokerem. Jest ona obecnie dokładnie testowana, sprawdza się niezawodność systemu komputerowego dokonującego wypłat. Główna wygrana na tej maszynie wynosi milion złotych.”

Szef salonu oświadczył prasie: “Już wcześniej wprowadziliśmy na próbę “elektronicznego pokerzystę”, który może maksymalnie płacić 600 tys. złotych. Ponieważ cieszy się on dużym powodzeniem, zdecydowaliśmy się zainstalować maszynę z jeszcze większą wygraną do miliona złotych.”

“Prowadzone są rozmowy w sprawie sprowadzenia do Łodzi dalszych maszyn” – dodał szef, mając na myśli postępującą inflację.

“Bajki o zatkanym rynku”

Przedstawiciel firmy “Star” w Polsce (który w rozmowie z “Życiem Warszawy” nazywa się Christophe Musiał, a w rozmowie z “Kurierem Polskim” już swojsko – Krzysztof Musiał) powiedział dziennikarzom:

“W Polsce sprzedajemy więcej drukarek niż we wszystkich krajach socjalistycznych razem wziętych”.

“Bajki o zatkanym rynku słyszę od półtora roku i śmieję się z nich, bo robimy tu coraz lepsze interesy.”

“Sądzę, że polski rynek mógłby wchłaniać rocznie nawet 100 tys. drukarek (w ub. roku “Star” sprzedał ich tu 12 tysięcy). W Hiszpanii – nieco podobnej pod względem liczby ludności – sprzedaje się 100-150 tys.”

“Oceniam, że środki finansowe na zakup takiego sprzętu w Polsce są, trzeba tylko dostać się do nich odpowiednimi argumentami.”

Kraść czy kupować programy?

Na ten temat wypowiedział się w “Przeglądzie Tygodniowym” (w rozmowie z Janem Rurańskim) dyrektor firmy ABC Data – Lech Matusiak:

“W Polsce jest pod tym względem jak w buszu. Program to jest coś, co można skopiować, ukraść, dostać, wykombinować, ale nie kupić, jak na całym świecie.

– (...) Słyszy się u nas często opinie, że chociaż komputerów rewelacyjnych nie produkujemy, to nasi programiści są na niezłym poziomie. Co pan o tym sądzi?

– To jest dość skomplikowana sprawa. Ogólnie jednak muszę powiedzieć, że polscy softwareowcy są daleko za światem. Tu nie chodzi bowiem o geniusz jednostek, czy nawet dobrze wykształconych grupek ludzi. Tu chodzi o poziom organizacji pracy. Dobry program, o wielu funkcjach, powstaje w wyniku wieloletniej pracy setek ludzi. Stopień organizacji pracy w Polsce jest za niski, by uzyskiwać efekty porównywalne np. z amerykańskimi. W tej pracy potrzebna jest dyscyplina, którą rozumiem jako podporządkowanie pewnej idei. W Polsce za dużo jest indywidualizmu w pracy, a komputer to jest głupia maszyna, która nie lubi fantazji.

– Co trzeba zrobić aby polski rynek szerzej otworzyć na świat?

– Po pierwsze, dołączyć się do wszelkich światowych systemów zabezpieczeń wartości pracy.

– Co pan przez to rozumie?

– Chodzi o ochronę praw autorskich w informatyce.

– Jest to, pana zdaniem, duży problem?

– Najważniejszy. To jest to, co blokuje rozwój polskiej komputeryzacji bardziej niż wszystkie zakazy i ograniczenia w transferze technologii. Dlatego żadna poważna firma software’owa nie chce nawet zaczynać rozmowy na temat Polski. Dopóki nie będzie w Polsce możliwości wyegzekwowania praw autorskich, dotąd nie będzie można handlować poważnymi programami. Niczym nie krępowana swoboda kopiowania programów w Polsce odbija się zresztą i na sytuacji polskich programistów, których praca nie jest należycie doceniana i którzy nie są przez to zmuszani do maksymalnego wysiłku.

– Nie wiem, czy nasza radosna komputeryzacja nie załamałaby się nagle, gdybyśmy musieli za programy płacić w dewizach.

– Nie sądzę. Po prostu zakupy byłyby bardziej umotywowane ekonomicznie, a wkład własnej pracy większy – i efekty lepsze.”

Chiwriter czy Vigotekst

O tym samym napisał w “Głosie Wybrzeża” Sławomir Bibulski:

“Na każdym poważniejszym (np. typu targi) spotkaniu, ktoś z ministerstwa napomyka, że piractwem, nielegalnym handlem programami komputerowymi należy się zająć, ale proceder trwa nadal nieograniczenie. Nawet jest popierany. Jedno z wysokich, prestiżowych wyróżnień za nowoczesne rozwiązania w oprogramowaniu jakim jest nagroda “Mikro-Laur”, przyznana została w tym roku grupie inżynierów z warszawskiego przedsiębiorstwa “Wektor”. Ich generator aplikacji użytkowych systemów przetwarzania danych jest zwykłą nakładką na zachodni program “Foxbase”. Jedna więc z tych przeróbek, które tak nas kompromitują w oczach poważnych kontrahentów zagranicznych! A w Polsce oklaski i splendory, dyplomy uznania podpisane przez poważny Klub Użytkowników Mikrokomputerów Profesjonalnych przy NOT, przez poważne Polskie Towarzystwo Informatyczne... Na stoiskach warszawskiego “Komputera ’89” roiło się od poniżających środowisko komputerowe “zapożyczeń”. Ślad gdański również był obecny: spółka “Vigor” sprzedawała edytor tekstu “Vigo-tekst”, który przed przywłaszczeniem od firmy Hortsmann nosił znaną wśród użytkowników nazwę Chiwriter. A pomiatanie swoim szyldem, wplatanie go do nazwy produktu, którego wypada się wstydzić, jest zabiegiem całkowicie egzotycznym!”

Jak się dostać do ZSRR

Na łamach “Przyjaźni” o przeszkodach, na jakie napotykają polskie firmy, chcące wejść na rynek radziecki, mówił dr inż. Krzysztof Sztandera, prezes spółki “Ditkom”:

“Najpoważniejszym dla nas problemem są obowiązujące nadal w państwach RWPG przepisy zabraniające reeksportu różnych towarów. Druga sprawa, to nie nadążanie kursów walut narodowych za kursami dewiz oraz inflacja w Polsce i wynikające stąd trudności w podpisywaniu długoterminowych kontraktów na niezmienionych zasadach finansowych. Ponadto sprawa serwisu – polskie przedsiębiorstwa, takie jak nasze, nie mają dotychczas możliwości świadczenia tego typu usług ze względu na niemożność uzyskania rubli na wyjazdy swoich pracowników do ZSRR.”

“Większość tych problemów przestanie wkrótce istnieć, m.in. przez wprowadzenie w życie polsko-radzieckiego porozumienia o płatnościach w walutach narodowych” – skomentowała tę wypowiedź “Przyjaźń”.

Zmienia się układ sił

“Od ubiegłego roku bardzo zmienił się układ sił wśród polskich producentów sprzętu komputerowego – napisał w “Głosie Robotniczym” Jerzy Machejek. – Jeszcze nie tak dawno najsilniejsze, dysponujące największym potencjałem i planami wrocławskie “Elwro” – wypadło z gry. Po prostu fiaskiem okazała się produkcja szkolnego Juniora, natomiast składany z koreańskich kitów Elwro 801-AT przegrywa konkurencję cenową i jakościową.

Coraz gorzej wiedzie się dwóm innym niedawnym potęgom. Spółka “Mikrokomputery” co prawda wypuściła kolejny model Mazovii – 2016 AT, ale komputer ten wygląda szpetnie, jest bardzo skromny i nie mając żadnych szans na bogatym polskim – wysyłany jest na rynek radziecki. Z kolei Mera-Błonie nadal oferuje tylko mozaikową drukarkę 9-igłową w sytuacji, gdy wielu polskich użytkowników sprzętu pracuje na 24-igłowych lub laserowych. Zbyt – taki sam jak Mazovii.

Natomiast nadal rozwija się Dom Handlowy Nauki – stosujący elastyczne ceny i warunki transakcji, wychodzący z coraz ciekawszą ofertą – ostatnio nawet poszerzoną o sprzęt oparty na procesorach 386. DHN wyrósł na jednego z największych zaopatrzeniowców naszego rynku komputerowego. Warto też zauważyć dwie inne, bardzo ciekawe firmy: łódzką Merę-Poltik oferującą mini-ploter oraz manipulator kulkowy, a także piaseczyński “Polkolor”, który wraz z RFN-owskim Schneiderem wytwarza odpowiednik IBM-owskiego PS/2, system wieżowy 386 oraz komputery AT i KT.”

Sfinansujcie sobie sami...

O komputerach dla szkół mówi w “Trybunie Robotniczej” Wojciech Jaros: “Pierwszą cechą komputera popularnego (w tym wypadku szkolnego) musi być prostota obsługi. Jeśli nie zdołano jej osiągnąć, znaczy to, że producent przerzuca własne niedouczenie na barki użytkownika. Ten zaś, zamiast głośno krzyczeć, że został nabrany, przytakuje, gdy tłumaczy mu się, że nie dorósł do nowoczesności.

Szkolić trzeba natomiast koniecznie tych, którzy podejmują decyzje. W ich działaniach zbyt często bowiem odczytać można absolutną nieświadomość na co i ile pieniędzy wydać. Przykładem może być dobra rada, by fundusze na programy zbierały w szkołach... komitety rodzicielskie.”

Rzeczywiście – rada jest znakomita. Równie dobrym pomysłem byłaby tylko propozycja, żeby komitet rodzicielski w szkole zajął się sprawą napisania i sfinansowania podręczników! Skala przedsięwzięcia jest mniej więcej jednakowa.

Pierwszy krok – od zaraz

W “Gazecie Współczesnej” przeczytaliśmy:

“Przychodzi petent do urzędu. Przedstawia sprawę w okienku. Siada, pije herbatę, czeka. Pracownik naciska klawisz, na ekranie komputera pojawiają się dane. Na ich podstawie powstaje decyzja...

Taką wizję przedstawia pełnomocnik wojewody białostockiego do spraw informatyki. Zanim doczekamy się tej nowoczesności, najpierw trzeba w nią zainwestować. Białostocki urząd wojewódzki robi to metodą drobnych kroków. Przy wysokich kosztach komputeryzacji inaczej nie można.”

Nam najbardziej się w owej wizji spodobało, że w Białostockim Urzędzie Wojewódzkim będzie się petenta częstowało herbatą. W porównaniu ze wspomnianymi wysokimi kosztami komputeryzacji ta inwestycja wydaje się stosunkowo niewielka i w związku z tym mogłaby stać się pierwszym z zapowiedzianych drobnych kroków.

J.R.

Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 5/89 (38), str. 9-10



  Previous | Next
Page added on 30th March 2003.

Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary
Printable version | Contact | Site map