Home | Polski Polski
Attached
Go back | Previous | Next

(Note: This page is available in Polish language only. If you would like it translated to English, please let me know. Sorry for the inconvenience)


Komputeryzujemy się [7/88]

Zaintrygowani tytułem “Komputerowy rasizm?” przeczytaliśmy artykuł w “Trybunie Opolskiej” – i czego to się człowiek nie dowie o sobie... Ten “komputerowy rasizm” mianowicie uprawia jakoby nasz miesięcznik!

Otóż, zdaniem uczestników zjazdu użytkowników Commodore, który się odbył w Opolu, “adoratorzy Commodore są dyskryminowani w najbardziej liczącym się na rynku wydawniczym tej branży czasopiśmie “Komputer”. Pismo to lansuje, mimo protestów czytelników, firmę Atari i jej wyroby.–

Wyjaśnialiśmy wielokrotnie już, że poszczególnymi typami komputerów staramy się zajmować proporcjonalnie do ich rozpowszechnienia w Polsce – w innym przypadku stracilibyśmy przecież czytelników. Z rasizmem ma to tyle wspólnego co z plamami na słońcu, czyli nic. Zabawny atak “Trybuny Opolskiej” dowodzi jednak jak bardzo jeszcze młodziutka jest ta nasza “cywilizacja komputerowa”, skoro rodzą się tak dziecinne reakcje. Dojrzałość przyjdzie z wiekiem, zresztą pewien postęp już istnieje, bowiem – jak pisze dalej ta sama gazeta – “tym razem, odwrotnie niż w roku ubiegłym, nie programowano komputerów tak, by obrzucały na ekranach monitorów błotem konkurencję spod znaku Atari.”

* * *

Przedstawicielka “Kobiety i Życia” zwiedziła giełdę komputerową. “Warszawska giełda, działająca w szkole przy ul. Grzybowskiej, jest zdominowana przez nastoletnich chłopców (...) Na giełdzie istnieje spora konkurencja i trwa walka o konsumenta. Toteż widać pewną staranność w reklamowaniu towaru. Chłopcy robią katalogi, mają plansze, zabiegają o estetyczny wygląd swego stoiska i eksponowane miejsce... Gry komputerowe na giełdzie są tańsze od gier sprzedawanych w Składnicy Harcerskiej i w Peweksie. Żeby więc zarobić, trzeba mieć wysokie obroty.

Na giełdzie można się też uczyć. Chłopcy wymieniają informacje, dyskutują. Nie znaczy to jednak, że wystarczy chodzić na giełdę, by zostać wybitnym informatykiem. Raczej można się tam wykierować na zręcznego handlowca.”

* * *

“Według ostrożnych szacunków, na naszym rynku wewnętrznym operuje ok. 250 firm, głównie prywatnych, które proponują właściwie wszystko: supersprzęt, oczywiście kompatybilny z IBM, programy, szkolenie, doradztwo, naprawy gwarancyjne, części, skup itd. – podaje “Rzeczpospolita”. – Rynek ten obraca ogromnymi sumami – samego sprzętu elektronicznego przybywa nam rocznie za mniej więcej 100 mld zł.”

“Mamy w Polsce – powiada na łamach dziennika prof. Michał Kleiber z Instytutu Podstawowych Problemów Techniki PAN – bardzo dużo mikrokomputerów, jeśli porównać chociażby z innymi krajami socjalistycznymi. Trzeba je jednak profesjonalnie wykorzystać. Właśnie pisanie profesjonalnego oprogramowania oraz konfigurowanie sprzętu dla konkretnych zastosowań to jedyna droga, aby nadać całej tej informatyzacji sens.”

* * *

Nasz Zwykły, Prosty Przedsiębiorca-Importer, odbywający swe mozolne wyprawy do Singapuru i z powrotem, został dostrzeżony nawet na drugiej półkuli, czemu daje wyraz pismo “Wall Street Journal”, a co przytaczamy za “Trybuną Robotniczą”:

“Kapitalistyczne komputery stały się wysoko atrakcyjnym towarem dla zręcznych ludzi interesu, dążących do osiągnięcia pokaźnych zysków w skomplikowanym świecie zakazów handlowych, licencji eksportowych i czarnorynkowych kursów walut. Większość Polaków, aby zarobić tyle, ile zarabia na jednej transakcji indywidualny importer, potrzebuje 10 lat.”

Gazeta katowicka cytuje te słowa bez szczególnej aprobaty dla “zręcznych ludzi interesu”. W ustach “Wall Street Journal” – jest to sto lat prawie liczący dziennik amerykańskiego wielkiego businessu – są one jednak niewątpliwie dowodem prawdziwego uznania. Robić tak dobre interesy i to w TAK SKOMPLIKOWANYM ŚWIECIE – doprawdy, że po tych Polakach można spodziewać się wszystkiego...

* * *

Można się spodziewać, niestety, także tego, że skopiują cudzy program i nie zapłacą. “Ci, którzy zdecydowali się wydać dewizy, aby kupić oprogramowanie u producenta, nie mogą tego uczynić, gdyż ów producent odmawia sprzedaży swych programów do Polski. I nie łudźmy się, że w grę wchodzą ograniczenia embargowe. Znam wiele przypadków, gdy w odpowiedzi na ofertę zakupu producent wyraźnie stwierdził, że nie sprzeda swoich programów do kraju, w którym nie podlegają one żadnej ochronie” – mówi prezes Polskiego Towarzystwa Informatycznego prof. Andrzej Blikle w rozmowie z red. Magdą Sowińską w “Polityce”.

“Na rynku mikrokomputerowym (...) panuje w przeważającej mierze oprogramowanie kradzione (...) Dzieje się tak, ponieważ brak jest w Polsce wyraźnych przepisów chroniących prawa wytwórców oprogramowania. Sytuacja ta powoduje nie tylko konflikt sumienia u wielu informatyków, ale również bardzo poważne szkody ekonomiczne, uniemożliwiając powstanie polskiego przemysłu oprogramowania.

(...) Znajdujemy się w błędnym kole: ponieważ wszyscy kradną, nikt nie zaryzykuje produkcji, a ponieważ nikt nie produkuje, na rynku dostępny jest jedynie towar kradziony. Nie ma innego wyjścia jak natychmiastowe uregulowanie strony prawnej...”

J.R.

Źródło: “Komputer,” popularny miesięcznik informatyczny, nr 7/88 (28), str. 7



  Previous | Next
Page added on 3rd February 2003.

Copyright © 2002-2005 Marcin Wichary
Printable version | Contact | Site map